czwartek, 1 października 2009

Tylko Jezus...

Ostatnio natknęłam się w Dzienniczku Siostry Faustyny na ciekawy fragment dot Spowiedzi Św.
Kiedy rozważyłam, że już trzeci tydzień nie byłam u spowiedzi — rozpłakałam się, widząc grzeszność swojej duszy i pewne trudności. U spowiedzi nie byłam, bo tak się składały okoliczności. Kiedy była spowiedź, ja leżałam w ten dzień. Na drugi tydzień spowiedź była po południu, a ja wyjechałam przed południem do szpitala. Dziś po południu wszedł do mojej separatki Ojciec Andrasz i zasiadł, abym się spowiadała. Nie zamienił wpierw ani jednego słowa. Ucieszyłam się niezmiernie, bo bardzo pragnęłam się spowiadać. Odsłoniłam całą swoją duszę, jak zwykle. Ojciec odpowiadał mi na każdy drobiazg. Dziwnie się czułam szczęśliwą, że mogłam tak wszystko wypowiedzieć. Pokutę zadał mi: Litanię do Imienia Jezus. Kiedy chciałam przedstawić trudność, jaką mam do odmawiania tej litanii, wstał i udziela mi rozgrzeszenia. Nagle wielka jasność zaczęła bić od jego postaci i widzę, że to nie jest Ojciec Andrasz, tylko Jezus. Szaty Jego jasne jak śnieg i natychmiast znikł. W pierwszej chwili byłam trochę zaniepokojona, ale po chwili jakiś spokój wstąpił w moją duszę; ale zauważyłam, że Jezus tak samo spowiada jak spowiednicy, ale jednak serce moje podczas tej spowiedzi dziwnie coś przenikało, nie mogłam w pierwszej chwili tego zrozumieć, co to znaczy.

2 komentarze:

  1. Jak ja tęsknię za taką spowiedzią, w której poczułabym obecność samego Pana Jezusa...A często trudno mi...Pozdrawiam i dziękuję za odwiedzinki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja często po spowiedzi prawie unoszę się nad ziemię.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń